„Jak poradzić sobie z grupą, w której są pobici mężczyźni, z obolałymi żebrami, spuchniętymi kolanami, zatruciem, z rozszarpanym przez psy białoruskich pograniczników bagażem?”
Takie i wiele innych pytań często pojawia się w głowach aktywistów pomagających na polsko-białoruskiej granicy, gdzie nadal, pomimo wybudowanej wysokiej zapory, są liczne przejścia. Ludzie koczują w lasach, piją wodę z kałuży i jedzą znalezione w lesie owoce. Często przypłacają to zdrowiem. Tym razem pomocy potrzebowała 6-osobowa grupa mężczyzn w różnym wieku.
„Najstarszy miał ponad 50 lat. Leżał na ziemi otulony folią NRC. Nie podniósł się kiedy do niego podeszłam. Drżał. W pierwszym momencie zobaczyłam tylko jego szarą, krótką brodę i mocno zaciśnięte z bólu oczy. Od jego towarzyszy dowiedziałam się, że pił brudną wodę z rzeki, jadł niedojrzałe jabłka znalezione na dzikiej jabłoni. Był na tyle głodny, że nie mógł się powstrzymać. Przeszły mi ciarki na myśl, że mógł zjeść owoce konwalii lub trujące grzyby. Co bym zrobiła, gdyby ten człowiek właśnie umierał na skutek tak poważnego zatrucia?” – relacjonuje, kończąc pytaniem aktywistka.
A Wy? Co byście zrobili w takiej sytuacji?


