Kiedy otrzymujemy zgłoszenie o potrzebującej pomocy kobiecie ciężarnej, nasze nastawienie do tej interwencji lekko się zmienia. Napięcie i stres rosną, zdajemy sobie sprawę jak priorytetowy staje się nasz dojazd i zachowanie bezpieczeństwa. Margines błędu się skraca, czujemy to w nerwowych rozmowach, w wątpliwościach, ustaleniach

Kiedy docieramy szczęśliwie do grupy, młoda kobieta leży pomiędzy dwoma mężczyznami – bratem i mężem – którzy nie mają nic innego oprócz własnych ciał, aby ją ogrzać i zabezpieczyć. Kobieta mocno drży – jej nogi ruszają się w spazmach, słyszę jej jęki, widzę jej wpół otwarte oczy. Skupiamy się dosłownie wszyscy wyłącznie na niej: okrycie, przebranie, wykonanie podstawowych badań, nawodnienie. Towarzyszy nam jej krótki oddech i pojękiwania, które nie ustąpią praktycznie do końca interwencji.

Nie mamy innego wyjścia jak wykonać wszystkie niezbędne czynności przy czerwonej latarce. Dawno jej nie używałam, dawno nie czułam tak silnego wewnętrznego strachu. Czy uda nam się jej odpowiednio pomóc? Czy nikt nas nie zobaczy? Czy poradzimy sobie? Czy jej maleństwo przeżyje tak ciężką gehennę?

Czy my – wszyscy, każdy z nas – zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy, aby zapewnić im wszystkim życie?

Skip to content