Dotyczy on 20-letniego R. z Kamerunu. Chłopak marzy o bezpiecznym życiu i karierze sportowej. W Polsce jednak zaznał tylko tułaczki po przypominających więzienia zamkniętych placówkach.
“Kamerun jest jednym z tych krajów w Afryce, w których zdecydowanie nie jest bezpiecznie. Sięgam do wiadomości zamieszczonych na portalu gov.pl. Przebiegam wzrokiem po akapitach – od razu zauważam nazwę “Boko Haram” – to zmilitaryzowana organizacja ekstremistyczna domagająca się wprowadzenia szariatu na całym obszarze swoich działań, w tym Kamerunu. W związku z tym, na obszarze całego kraju występuje zagrożenie zamachami terrorystycznymi i porwaniami.
Patrzę w brązowe oczy mojego młodego rozmówcy i wiem, że niebezpieczeństwo czeka tam nie tylko na obcokrajowców; siedzimy w przytulnym miejscu w środku Europy, nawet niedaleko granicy, którą przekroczył 18 miesięcy temu, w lipcu 2021 roku. Nie rozpięto tam jeszcze wtedy concertiny, dopiero mniej więcej miesiąc później usłyszeliśmy o Usnarzu Górnym i grupie Afgańczyków i Irakijczyków więzionych przez SG; przed nami był dopiero początek kryzysu humanitarnego, który trwa do dziś.
R., niespełna 20-letni chłopak, uciekał ze swego kraju, ponieważ “stanowił niebezpieczeństwo” dla siebie i swojej rodziny – Moja matka prosiła mnie, żebym uciekał do bezpiecznego świata. Konflikt, a w zasadzie wojna domowa tocząca się w Kamerunie już od kilku lat, pochłonęła życie dziesiątek tysięcy ofiar, ponad milion zmuszając do migracji. Trwają walki między rządowymi siłami bezpieczeństwa, a separatystycznymi bojownikami. Chrześcijańskim kobietom i dziewczętom grozi uprowadzenie, przymusowa konwersja na islam i wymuszone małżeństwo z islamskimi bojownikami. Porwanie grozi też chłopcom i młodym mężczyznom, którzy siłą wcielani są w struktury bojówek. – Mogli mnie porwać i siłą wcielić do wojska – mówi R. – gdybym odmówił, na moich oczach zabiliby moją rodzinę, a na końcu mnie. – zapada cisza, w gronie przyjaciół nie wiemy co powiedzieć.
Chłopak wyciąga telefon i pokazuje nam filmiki będące nagraniami aktów przemocy w jego ojczyźnie; jeden szczególnie zapada mi w pamięć. Na niewielkim placyku na środku wioski uzbrojeni w broń automatyczną żołnierze spędzają w jedno miejsce grupkę dzieci, młode kobiety i mężczyzn; każą im rozbierać się do naga. Kobiety ze wstydem dłońmi zasłaniają miejsca intymne; następnie żołnierze każą wszystkim unieść ręce do góry w geście poddania.
Zanim zadam R. kolejne pytanie, przepraszam go, że w ogóle ono padnie, wiem że dopiero zakończył półtoraroczną detencję, a ja chcę o nią zapytać; o pobyt w Strzeżonym Ośrodku dla Cudzoziemców, a właściwie o pobyt w kilku ośrodkach, bo w tym czasie był przewożony z jednego do drugiego miejsca detencji. Najpierw Wędrzyn, czyli więzienie przygotowane w ciągu kilku dni na terenie poligonu, gdzie każdego dnia miały miejsce ćwiczenia wojskowe i słychać było huk wystrzałów z broni. Przestrzeń życiowa ograniczona od 2 metrów kwadratowych przypadających na jedną osobę. Łóżka piętrowane nawet po trzy, żadnej intymności, czy prywatności.
R. próbował być rozjemcą sporów, podejmował próby kanalizowania złych emocji w sport, sam był dobrze zapowiadającym się sportowcem, niestety podczas tułaczki po ośrodkach nabawił się schorzenia, które zaniedbane i nieleczone odpowiednio przez kilkanaście miesięcy może mieć nieodwracalne skutki dla jego potencjalnej sportowej kariery. Na pytanie co było najgorsze w ośrodku, odpowiedział, że poniżające traktowanie.
Pytałam o jego drogę z ojczyzny do Europy. R. z Kamerunu dotarł do Ghany, a stamtąd do Mińska. Początkowo udał się w kierunku Litwy, skąd dwukrotnie był wypychany do Białorusi. W końcu udał się w kierunku Polski; jeden z pograniczników białoruskich wskazał mu kierunek marszu. R. kierował się na światła wioski, nocą dotarł do kościoła, gdzie spędził noc. Rankiem strudzonego wędrowca obudził funkcjonariusz polskiej Straży Granicznej.
Niewiele czasu później weszło w życie rozporządzenie o odstawianiu cudzoziemców do linii granicy. Kameruńczyk uciekający ze swojej ojczyzny przed bratobójczym konfliktem trafił do SOCa na 18 miesięcy, otrzymując zobowiązanie do powrotu do kraju pochodzenia oraz odmowę przyznania statusu ochrony międzynarodowej, bez prawa do otrzymania pomocy finansowej ze strony państwa polskiego.
R. marzył i marzy o karierze sportowej. W tej kwestii i generalnie w temacie jego przyszłości dominują jednak znaki zapytania. Dla polskiego systemu detencyjnego jest tylko kolejnym numerkiem na liście, niechcianym cudzoziemcem, którego można przerzucać między placówkami przypominającymi więzienia. Dla mnie zaś jego historia jest przykładem okrucieństwa polityków i podległych im instytucji, które regularnie niszczą zdrowie i życia kolejnych osób uchodźczych poszukujących raptem godności i bezpieczeństwa.”