Przedstawiamy relację z interwencji humanitarnej autorstwa aktywistki Stowarzyszenia Egala i Grupy Granica.

„Około 9:30 dostajemy wiadomość z prośbą o pomoc. Czwórka Etiopczyków potrzebuje suchych ubrań, butów, jedzenia i wody.

Zaczynamy przygotowywać się do interwencji: grzejemy zupy, parzymy herbatę, pakujemy plecaki i wsiadamy do auta. Podjeżdżamy najbliżej jak się da. Pozostały dystans, 3,5 km, trzeba pokonać pieszo. We wskazane miejsce docieramy w południe. Trasa okazała się prostą do przebycia. Niestety, w podanej lokalizacji nikogo nie zastaliśmy.

Obeszliśmy teren w promieniu kilkudziesięciu metrów i nie natknęliśmy się na żadne ślady świadczące o czyjejś obecności. Dostajemy wiadomość, że podane koordynaty są błędne. Nowa lokalizacja jest oddalona od obecnej o 7,5 km w linii prostej.

Kolejne ponad 7 km do pokonania z pełnymi plecakami to duży wysiłek, zwłaszcza przy tak zmiennych siedliskach leśnych, z jakimi mamy do czynienia w Puszczy Białowieskiej. Raz idzie się przejrzystym grądem, innym razem przez omszały bór, a jeszcze innym razem trzeba przejść wilgotnym, bagiennym olsem.

W każdym z tych typów lasów natknąć się można na złomy drzew i wykroty, a omijanie ich znacznie wydłuża czas dotarcia do potrzebujących pomocy ludzi. Decydujemy się na powrót do samochodu i podjechanie bliżej nowej lokalizacji. Plecaki dotkliwie zaczynają nam ciążyć. Cała grupa pomocowa zaczyna odczuwać zmęczenie.

Do przodu pcha nas jednak nieustannie świadomość, że ktoś tam w lesie na nas czeka i potrzebuje pomocy. Pada deszcz. Wilgoć i chłód niosą się lasem. Trzeba się spieszyć. Każda minuta jest na wagę złota. Do kolejnej lokalizacji docieramy tuż przed 15:00.

Bez problemu odnajdujemy grupę: 2 mężczyzn i 2 kobiety. Jedna z nich leży, ale jest przytomna i kontaktowa. Jednak mocno drży, jest bardzo zmarznięta, zmęczona i obolała.

Pozostałe osoby są w lepszej kondycji. Wszyscy są zupełnie przemoczeni. Drobny deszcz nie ustaje. Zabezpieczamy przed nim ludzi tarpem rozwieszonym na gałęziach. Izolujemy karimatami od wilgotnej ziemi. Rozdajemy ubrania, pakiety pomocowe, gorącą herbatę, a potem zupę.

Jedna z wolontariuszek przebiera leżącą dziewczynę. Jej nogi pokrywają liczne siniaki, a na stopie, rozmiękłej wilgocią aż do białości, czerwienieje rana. Każdy najmniejszy ruch maluje się grymasem bólu na twarzy zmęczonej dziewczyny. Nie jest w stanie utrzymać kubka z gorącą herbatą. Opatrzona, przebrana, nakarmiona powoli dochodzi do siebie.

Możemy wracać. Jeszcze krótka rozmowa, wymiana szczerych serdeczności i wycofujemy się z lasu.

Skip to content