Straszne relacje aktywistów

“Ogarnia mnie lekki niepokój, myślę o tym, jak opatrzyć to, co właśnie widzę. A widzę zranioną przez drut żyletkowy do mięsa łydkę. Ranę która ma już kilka dni, która jest zakażona…”Ta sytuacja miała miejsce tego lata na polsko-białoruskiej granicy, na Podlasiu. To się dzieje tuż obok! Nie za siedmioma górami i siedmioma lasami, a tuż za płotem.Tylko od nas zależy, czy chcemy to wyprzeć i zignorować. To od nas zależy, czy zdamy egzamin z człowieczeństwa. Przeczytajcie relację aktywistki, członkini Egali, która od niemal roku pomaga w podlaskich lasach:

UWAGA, ZAWIERA DRASTYCZNY OPIS!“

Siedzę na kolanach. Czuję, że mam mokre spodnie. Nadal mam na sobie kurtkę, robi mi się gorąco. Czyszczę i smaruję poranione stopy. Naciągam suche skarpetki na zdrętwiałe kończyny. Obok mnie staje młody mężczyzna, który prosi o zaopatrzenie rany na łydce. Żebym mogła to zrobić, mężczyzna jest zmuszony zdjąć spodnie przed wszystkimi. Nie jestem gotowa na widok zranionego ciała, który ukazuje się przed moimi oczami. Ogarnia mnie lekki niepokój, myślę o tym, jak opatrzyć to, co właśnie widzę. A widzę zranioną przez drut żyletkowy do mięsa łydkę. Ranę, która ma już kilka dni, która jest zakażona, z której sączy się żółto-zielona maź oblepiająca brudny bandaż i spodnie. Skóra jest gorącą, zaczerwieniona, brudna, oblepiona jakąś starą maścią, która zlepiła się w tłuste grudki. Boję się tego dotknąć, boję się bólu, który już jest, i który zaraz przy myciu spotęguję. Dociera do mnie echo bólu, który ten człowiek poczuł przedzierając się przez ten cholerny drut żyletkowy.”

Skip to content