Jesień. Mijają kolejne dni, tygodnie i miesiące kryzysu humanitarnego. W porównaniu z zeszłorocznym październikiem zmieniło się wszystko – i nic. Rok temu kryzys był jednym z najważniejszych tematów w przestrzeni publicznej. Odbywały się demonstracje, głośne apele w sprawie dzieci z Michałowa i wszystkich innych wypychanych przez granicę dzieci, akcje „Matki na granicę” i wiele innych inicjatyw. Przy granicy obowiązywał stan wyjątkowy, natomiast nie stał tam jeszcze żaden płot. To wszystko się zmieniło – teraz stanu wyjątkowego już nie ma, wielkich demonstracji też nie ma, haniebny płot stoi, w przestrzeni publicznej temat ucichł.Co zatem się nie zmieniło.
Cierpienie bezprawnie traktowanych ludzi. Zadziwiające, haniebne i niemoralne przeświadczenie naszego państwa, jego funkcjonariuszy, i zapewne części obywateli, iż rozwiązaniem jakiegokolwiek problemu może być wyrzucenie siłą człowieka do lasu i poza granice naszego państwa.
Nie zmieniło się poświęcenie i moralny drogowskaz aktywistów, którzy robią wszystko, by tych niechcianych ludzi ocalić. Nie zmieniły się relacje tych aktywistów z ich humanitarnych interwencji – natomiast wciąż trzeba te relacje czytać, aby wiedzieć, gdzie żyjemy, i abyśmy wszyscy pamiętali, co w przyszłości trzeba będzie rozliczyć. Dzisiejsza relacja naszej aktywistki brzmi tak:
„Jesień, podlaski las. To już kolejna w tym tygodniu prośba o pomoc. Robi się coraz zimniej, w nocy są przymrozki. Większość spotykanych przez nas w lesie osób jest wyziębiona, wycieńczona, głodna i ranna – to wyniki pobić, przechodzenia przez mur, czy poruszania się w trudnym terenie. Aktywistek i aktywistów działających na polsko-białoruskiej granicy jest dużo mniej niż rok temu, więc jeżdżę pomagać dzień po dniu, noc po nocy, bez chwili odpoczynku. Jednak, gdy otrzymujemy kolejną prośbę o pomoc, moje zmęczenie schodzi na drugi plan. Wiem, że powinnam też zadbać o siebie, ale z drugiej strony musimy pomóc tym ludziom. Tym razem jedziemy do dziewięciu osób z Jemenu i Sudanu. Są to skrajnie wychudzeni i zmęczeni młodzi chłopcy. Kolejne osoby, które ostatkiem sił próbują walczyć o godne życie, o swoje lepsze jutro. Na Białorusi zostali okradzeni z jedzenia, zniszczono im telefony.Część z nich ma urazy. Jedna osoba leży na brzuchu, nie rusza się, słychać tylko ciche pojękiwanie. W pierwszej chwili nie wiemy, co się jej stało. Grupa nie zgłaszała ciężkiego urazu. Przemieszczamy się z całą dziewiątką w bezpieczniejsze miejsce. Cała grupa jest milcząca, widać na ich twarzach wycieńczenie, część z nich ledwo się porusza, potrzebują przy chodzeniu wsparcia. Leżący chłopak jest niesiony przez dwóch kolegów, którzy są w stanie chodzić o własnych siłach. Okazuje się, że leżący na brzuchu chłopak spadł z muru na głowę i nie jest w stanie sam się ruszać – jego towarzysze tłumaczą mi, że boli go głowa w okolicy szyi i kręgosłup w dolnej części. Podejrzewam najgorsze – uraz kręgosłupa. Chłopak cicho pojękuje. Nie skarży się. Nie możemy go przewracać, stabilizujemy mu okolice głowy i szyi. Dzwonię do lekarki Pauliny Bownik z prośbą o radę – co mam robić, jak pomóc temu chłopakowi? Podajemy grupie jedzenie, przekazujemy ciepłe ubrania. Po konsultacji z lekarzem robię co mogę, na miarę mojego przygotowania ratowniczego. Przebieram leżącego chłopaka, trzy osoby stabilizują jego ciało, aby nie pogłębić urazu. Zdejmuję ubranie warstwa po warstwie, aż dostrzegam jego skrajnie wychudzone ciało. Na chwilę zamiera mi serce. Uraz, wychudzenie, las… Zupełnie nie tak to wszystko powinno wyglądać. Zrobiłyśmy i zrobiliśmy co w naszej mocy, aby pomóc grupie. To kolejna w tej dobie interwencja humanitarna. Następne dni będą podobne do siebie. Tutaj nic się nie zmieniło.”
