Przewlekle niedożywione, odwodnione, bez leków, w ciężkim stanie. Osoby uchodźcze cierpią tuż obok naszych domów, przy granicy polsko-białoruskiej.

Polskie władze mogą udawać, że kryzysu humanitarnego nie ma, ale jak długo? Jak długo można ignorować cierpienie?

Dramatyczna sytuacja trwa już ponad rok. Przedstawiamy kolejną relację, którą sporządziła Paulina Bownik, z interwencji humanitarnej w terenie przygranicznym.

Po pomoc zgłosiło się 9 osób – wśród nich cztery kobiety i pięciu mężczyzn. Jeden z nich przesłał zdjęcia zakrwawionych spodni, pisał o biegunce z krwią.

Po dotarciu do grupy okazało się, że pomocy medycznej wymaga dwóch mężczyzn.

Najpierw zajęłam się mężczyzną, który krwawił. Wywiad medyczny był trudny, mężczyzna mówił po francusku i trochę po rosyjsku, a my nie mieliśmy zasięgu żeby dzwonić po tłumacza. Mężczyzna był wyziębiony i bardzo odwodniony.

Zwracała też uwagę kacheksja, czyli zanik tkanki mięśniowej, oraz sterczące kości policzkowe, sugerujące przewlekłe niedożywienie. Mężczyzna wyjaśniał, że prawie nie pił i nie jadł od dłuższego czasu. Jest w Polsce jeden dzień, przedtem był w Białorusi. Próbowałam dwa razy założyć wkłucie dożylne, niestety bez powodzenia – żyły były bardzo cienkie, zapadnięte, pękały przy kolejnych próbach założenia wenflonu i motylka. Za trzecim razem mężczyzna zaprotestował – nie chciał zastrzyku, w tym również domięśniowego. Otrzymał ode mnie leki.

Z interwencji pomocowej wracaliśmy bardzo powoli z uwagi na patrole i helikopter. Było to fizycznie bardzo wyczerpujące. Przeszliśmy na piechotę ponad 12 km, część lasem, część drogą. Ostatnie 300 metrów szliśmy około 45 minut, przez gęste zarośla. Gdy wyszliśmy na drogę, zobaczyliśmy w oddali wóz Straży Granicznej. Byliśmy zmęczeni, nie chcieliśmy chować się w lesie, więc szliśmy dalej szutrową drogą. Kiedy wóz się do nas zbliżył, wybiegło z niego dwóch pograniczników. Jeden z nich trzymał pistolet i krzyczał „stać, stać”. Powiedziałam „przecież stoimy, nie wydzieraj się”. Przedstawił się jako funkcjonariusz z SG Białowieża. Powiedział, że zatrzymał nas, bo idziemy z plecakami w nocy na terenie przygranicznym, a T. (jedna z osób w naszej grupie pomocowej) ma „morfologię osoby z bliskiego wschodu”, z uwagi na brodę i opaleniznę. Panowie z SG nas wylegitymowali, spisali nasze dane i puścili, więc poszliśmy dalej. Po kolejnych kilku kilometrach zobaczyliśmy nasze samochody. Niestety, kiedy byliśmy już w środku, zatrzymał nas ponownie samochód SG. Ci sami pogranicznicy dali kierowcom mandaty po 200 zł za wjazd na teren rezerwatu przyrody. Był to już drugi raz, poprzednie były na kwotę 100 zł. Dziewczyny przyjęły mandaty i wróciliśmy do domu.

Pomaganie jest legalne, to przemoc jest przestępstwem!