Z relacji aktywistki

„Wiem, że Ci ludzie mimo wszystko się nas boją, dlatego nie od razu mówią o swoich dolegliwościach. Często nie odpowiadają nam na pytania, nie dzielą się własnymi historiami. Rozumiem to – mój wygląd, język, którym posługuję się z moimi towarzyszkami, moje pochodzenie, to synonimy tragedii”.

Zwoje drutów umieszczonych tuż przy granicy polsko-białoruskiej to widok, do którego chyba nigdy nie będziemy się w stanie się przyzwyczaić.

Kaleczą, straszą, szpecą. Ranią fizycznie i psychicznie. Współczesne narzędzie zbrodni, które miało oddzielić nas od “tamtych”. Umożliwić złapanie i wczesne odseparowanie od społeczeństwa.

Mają przede wszystkim dzielić.

Z relacji aktywistki:

“Wiem, że Ci ludzie mimo wszystko się nas boją, dlatego nie od razu mówią o swoich dolegliwościach. Często nie odpowiadają nam na pytania, nie dzielą się własnymi historiami. Rozumiem to – mój wygląd, język, którym posługuję się z moimi towarzyszkami, moje pochodzenie, to synonimy tragedii, której doświadczyli z polskimi służbami. Na szczęście nasze poświęcenie owocuje zaufaniem. Po zaopiekowaniu się paroma osobami, ukazują się nam nowe rany, nowe cierpienia. Stopy okopowe, bąble pełne krwi, zadrapania, rany, sińce na plecach, żebrach, rękach. Przed naszymi oczami ukazuje się kalejdoskop ran, sińców i krwiaków. Fiolety, czerwienie, brązy, zielenie i żółcie. Kolory pobitych przez pałki, żołnierskie buty, pięści, ciała. Prawie nie mogę oddychać.”

Fot. Marianna

Skip to content